O stresie w jego poważnych odmianach

Porzucam na kilka dni główny nurt rozważań o pracy nad sobą, by wrócić do bardziej doraźnych metod radzenia sobie ze stresem. Wydaje mi się, że oba podejścia są nam potrzebne. Bez solidnego wgłębienia się w swoje wnętrze nie uda nam się uporządkować ani życia wewnętrznego ani też zewnętrznego. Z drugiej strony czasami potrzebujemy prostszych rozwiązań, by móc w miarę normalnie funkcjonować i mieć siłę na dalsze kształtowanie własnej psychiki. nie chodzi więc o przeciwstawianie tych sposobów, lecz ich wzajemne uzupełnianie się.
Dość często pisząc o stresie podaje się typowe objawy i przyczyny, ale co ze stresem o bardzo silnym natężeniu? Istnieje coś takiego jak wielomiesięczna czy wieloletnia kumulacja negatywnych odczuć. Z nimi nie można sobie poradzić, bez opisywanej w naszym cyklu pracy nad sobą. Tyle tylko, że jedynie ktoś kto nigdy nie zmagał się z naprawdę silnym stresem może sobie pozwolić na porady w stylu „pracuj nad sobą i wszystko będzie dobrze”. Co gdy w trakcie tej pracy poziom stresu narasta? Gdy nagromadzone przez lata emocje narastają tak mocno, że utrudniają podstawowe funkcje życiowe?

Lekarze i psycholodzy

Coraz częściej lekarze zauważają, że w przypadku wielu chorób stres jeszcze bardziej pogarsza stan zdrowia. Dotyczy to wszelkich schorzeń układu przemiany materii czy krążenia. Ludzie z lekkimi formami neuropatii mogą w miarę normalnie funkcjonować, ale silny stres zwykle prowadzi do nagłego nasilenia choroby.

W pracach nad traumatologią sportową zauważono podobny związek. Zawodnik po kontuzji, który zachowuje optymizm szybko dochodzi do zdrowia, natomiast stres związany z nieukończonymi zawodami, tym iż we wlanym mniemaniu zawiodło się drużynę, trenera lub kibiców, znacznie przedłuża czas powrotu do pełnej sprawności. Niekiedy stres po kontuzji na zawsze uniemożliwia powrót do uprawiania sportu, choć wydaje się, że ciało odzyskało dawną sprawność. Nie trzeba dodawać, że im poważniejsza kontuzja tym zwykle towarzyszy jej silniejsza blokada psychiczna.

Stany podbramkowe – silne napięcie psychiczne

Dla osób, których nigdy to nie spotkało, niemal niemożliwym wydaje się, że silne reakcje lękowe na stres mogą tak osłabić, że uniemożliwiają poruszanie się o własnych siłach. Mimo, iż dana osoba fizycznie jest zdolna do chodzenia, nie potrafi przejść kilku kroków bez pomocy!

Kilka razy spotkałem się z tak silnymi reakcjami i to znacznie zmieniło moje spojrzenie na problematykę stresu. Widziałem ludzi pogrążonej w depresji do tego stopnia, iż od strony fizjologicznej ich stan był równy niemal paraliżowi.

Czasami ktoś może w miarę dobrze funkcjonować we własnym domu, ale lęk paraliżuje go przed wyjęciem na ulicę lub przed spotykaniem się z innymi ludźmi. W takich sytuacjach proste wskazanie drogi do pracy nad sobą jest nie na miejscu. Na pewno te osoby muszą kiedyś zmierzyć się z demonami własnej podświadomości, ale jeszcze nie teraz. Gdyby zabrały się do tego w takim momencie, tylko pogłębią stres i lęk.

Właśnie dlatego przerwałem chwilowo cykl o pracy na sobą w kontekście poczucia krzywdy i poczucia winy, by zająć się tą specyficzną sytuacją i zapobiec niebezpieczeństwu wpychania ludzi i tak już bardzo zestresowanych w jeszcze większe odmęty psychicznej niestabilności.

Co w takiej sytuacji robi rodzina, przyjaciele czy znajomi? Wszyscy z jak najlepszymi intencjami tłumaczą, że trzeba przestać się stresować. Należy odpocząć i się uspokoić. Rada tyleż dobra co kompletnie nieprzydatna. Stresu i niepokoju nie można wyłączyć na życzenie. Bardzo często formy relaksu polegające na spokoju i „nic nie robieniu”, tylko pogarszają sprawę. Wszak właśnie tak reagują ludzie w silnej depresji. Nic nie robią.

Wiem, że na pewnym etapie musi już wkroczyć psycholog. Byłoby daleko idącą nieodpowiedzialnością, gdybym miał twierdzić, że specjalista nie jest potrzebny. Jednak trudno jednoznacznie wytyczyć granicę, po której taka pomoc jest konieczna. Trzeba także pamiętać, że psycholog nie będzie towarzyszył tej osobie przez całą dobę i musi ona jakoś rozsądnie zagospodarować sobie czas w taki sposób, by zmniejszyć wewnętrzne napięcie.

Musimy wziąć jeszcze pod uwagę jeden przypadek, zwykle zupełnie pomijany w fachowej literaturze. Podejrzewam nawet, że spore grono psychologów w tym punkcie się ze mną nie zgodzi. W końcu zrobię im teraz antyreklamę. Skoro jednak nikt o tym nie pisze, pozwolę sobie przełamać tabu milczenia. U osobowości słabszej psychicznie redukcja stresu jest dużo łatwiejsza i łatwiej też psychologowi pomóc takiej osobie. Inaczej rzecz się ma, gdy pod silną presją łamie się człowiek dość silny psychicznie. To się czasem zdarza i jest o wiele poważniejsze. Tu zwykła pomoc psychologa może być zupełnie nieskuteczna. Co więcej, spory odsetek osób zajmujących się psychologią rekrutuje się właśnie z pośród ludzi dość słabych psychicznie, którzy wybierają taki profil studiów, by poradzić sobie z własnymi problemami. Oni na pewno nie dotrą do kogoś znacznie silniejszego psychicznie od siebie, gdy ten chwilowo zostanie przeciążony stresem.

Nie deprecjonuję pracy psychologa i wiem także, że pojęcie osoby silnej lub słabej psychicznie jest dość nieostre. Niemniej liczne doświadczenia skłaniają mnie do wysunięcia takiej hipotezy. Nieraz w chwilach dla siebie szczególnie trudnych potykałem się właśnie o taką asymetrię.

Praca nad sobą

Niezależnie od tego czy zwrócimy się po pomoc do psychologa, trzeba samemu także coś zrobić z tym problemem. Tu i teraz. Znowu napotykamy ścianę. Bowiem owo „tu i teraz” może stanowić kolejny powód do stresu. Chcemy jak najszybciej się uspokoić i wrócić do względnej normalności, a tymczasem właśnie ta chęć, to dążenie, stresuje nas jeszcze bardziej. Takie zamknięte koło.
Niełatwo stwierdzić, że mamy czas, gdy skurcze lub odwrotnie rozluźnienie i brak kontroli nad mięśniami, niemal uniemożliwiają wyjście z domu. Gdy cały czas dręczy nas niepokój, który musimy uznać za irracjonalny. Wszystko wydaje się w porządku, a niepokój zamiast opadać jeszcze narasta. Nie wiadomo co z sobą począć.
Co w praktyce można naprawdę zrobić? Po pierwsze trzeba zająć czymś swój umysł. Oznacza to świadomą rezygnację z uspokajania się na siłę. Jedną z najlepszych form jest tu rozmowa z bliskimi osobami lub po prostu jakaś forma życia towarzyskiego. Jeśli nie możesz wyjść z domu, to zaproś kogoś do siebie. Nie mam tu na myśli rozmów o problemach, Twoich problemach, lecz coś bardziej niezobowiązującego. Inny skuteczny sposób, który na pozór może wydać się hipokryzją, to zajęcie się problemami kogoś innego. Porozmawiaj o problemach innych osób i chwilowo zapomnij o własnych. często łatwiej pomóc innym niż samemu sobie. Przy czym nie chodzi o serwowanie „dobrych rad”, lecz życzliwe wysłuchanie.
Trzeba tylko pamiętać o jednym. Nasze problemy nie mogą skłaniać nas do lekceważenia problemów innych ludzi. Nie powinniśmy też agresywnie wskazywać im rozwiązań.
Jeśli mamy jakieś pasje intelektualne lub naukowe, warto zająć umysł właśnie tego typu problemami. Poczytać jakieś interesujące książki czy artykuły, przewrócić internet „na drugą stronę” w poszukiwaniu nowych informacji. Wszystko zaś sprowadza się do jednego. Zamiast uciekać od problemów, musimy zamienić je na inne. Powodzenie tej metody opiera się na pewnym ważnym szczególe. Bodźce muszą być nowe, czyli nie chodzi tu o powrót do zwykłej codziennej rutyny, i muszą wywołać u nas silne zainteresowanie.
Ileż to napisano już o słuchaniu muzyki relaksacyjnej czy o oglądaniu komedii. Pomijając już fakt, iż znalezienie komedii na poziomie – takiej nie kręconej przez idiotów dla idiotów – jest wyczynem nie lata, to trzeba zdać sobie sprawę z tego, że te wszystkie relaksacyjne metody działają dobrze przy niskim natężeniu napięcia psychicznego. Gdy przekracza się pewną granicę będą tylko szkodziły. Bardzo naiwne jest myślenie, że spokój daje spokój. Dodatkowo nie każdego uspokaja muzyka relaksacyjna. Mnie drażni. Znam też i takich ludzi, których uspokaja ciężki rock czy heavy metal. Jesteśmy nadmiernie karmieni powielanymi bez końca „sposobikami” na stres, które działają pod warunkiem, że ktoś nie jest zestresowany (sic!).
Zaś od strony doraźnych środków, w takim stanie obowiązkowa niemal staje się suplementacja magnezem. W stresie tracimy go mnóstwo. Najlepiej brać magnez przed snem. Dobrze też będzie zaopatrzyć się w jakieś lepszej jakości tabletki na stres lub bezsenność. Tylko proszę mnie dobrze zrozumieć. Nie chodzi mi o uzależniające preparaty typu Relanium. Nie wywołujmy u siebie uzależnienia. Silne środki uspokajające na dłuższą metę nam nie pomogą, lecz wręcz zahamują powrót do normalności.

Co z alkoholem?

Możemy zadać jeszcze jedno pytanie i spróbować odpowiedzieć na nie naprawdę uczciwie. Co z alkoholem? Wszyscy piszą, że alkohol nie jest dobrym rozwiązaniem ani w przypadku silnego stresu ani też bezsenności. Czy jednak nie odnosicie wrażenia, że alkohol potępia się zawsze i wszędzie przy każdej okazji niemal siłą rozpędu? Całkowicie bezkrytycznie? Zgodnie z Conradowskim „tak trzeba”?

Nie mam zamiaru bronić picia alkoholu ani promować tutaj alkoholizmu. Pragnę tylko zwrócić Wam uwagę na to, że ludzie piszący w taki sposób o alkoholu tak naprawdę nie zastanawiają się nad słusznością propagowanych sądów. Stwierdzenie, że alkohol jest zły należy do dobrego tonu! Nie wypada napisać czegoś innego.

Ku niezadowoleniu bardziej zasadniczej części społeczeństwa lubię sprawdzać takie niepodlegające dyskusji dogmaty. Dość często okazuje się, że jest to miara przykładana na wyrost. Odpowiem Wam więc na pytanie o alkohol po swojemu. Jeśli pijesz codziennie, nawet tylko kieliszek wina, to jesteś w bardzo niebezpiecznym miejscu swojego życia. Jeżeli zaś od czasu do czasu się upijasz, to także nic dobrego. Jednak pomimo tego wszystkiego i wielkich spustoszeń dokonywanych czasem w życiu przez alkohol, a wierzcie mi widziałem to wiele razy, ośmielam się twierdzić, że alkohol może pomóc w stresie. Byle pozostawał pod kontrolą.

Wiadomo, że niewielka ilość alkoholu rozluźnia układ nerwowy. Nie ma powodu byśmy nie skorzystali z tego naturalnego dobrodziejstwa. Musimy tylko spełnić trzy warunki. Po pierwsze pijemy w małych ilościach. Nigdy nie przekraczamy równowartości 100 ml czystej wódki. Po drugie nie pijemy codziennie. Pomiędzy drinkami czy piwami musi być zachowana odległość czasowa 3-4 dni. Nie ma dyskusji i nie ma wyjątków od tej reguły! Wreszcie po trzecie, pijemy wieczorem, gdy już uporamy się z wszystkimi obowiązkami.

Wiem, że ten artykuł burzy sporo stereotypów, a to co napisałem na końcu nie zadowoli ani zwolenników picia alkoholu ani jego przeciwników. Może jednak zmusi kogoś do myślenia, a niejednej osobie pomoże zmniejszyć psychiczne napięcie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Time limit is exhausted. Please reload the CAPTCHA.

thirty four + = forty